Na zmeczenie nie ma lekarstwa.... Pojechalem po swoja pierwsza Beemke do Niemiec osobiscie, ja i dwoch kolegow, jeden tez w poszukiwaniu BMW a drugi jako moj kierowca do kupowanego auta. Wyjechalismy wieczorem sobie elegancko odemnie ze Stalowej Woli, w Berlinie bylismy na 8 rano, tam pojechalismy po znajomego ktory nam pomagal w poszukiwaniach po okolicy. Caly dzien ogladalismy Beemki, okolo godziny 17 ja juz sie zdecydowalem, kolega tez, zalatwilismy wszystko (tablice zjazdowe, wymeldowania itd.) pozegnalismy sie ze znajomym i w droge powrotna. Przez Niemcy przejechalo sie szybciuko i elegancko, przekroczylismy granice (cos nam odbilo zeby przez Olszyne jechac a pozniej ta betonowka

), akurat zrobilo sie ciemno. Od tego momentu zaczela sie dla nas tragedia.Dojazd do A4 tragiczny, A4 byla rozkopana, co chwila zwezenie do jednego pasa, zaczela sie walka ze snem. Najpierw gadalem przez telefon dosc dlugo ale w koncu ludzie wymiekali i szli spac, co 200 km postoj na kawe z chlopakami, otwieranie okna, glosna muzyka jakos dawalo to rade. Dojechalismy tak do Katowic. Zdecydowalismy ze stajemy troche komara przydusic. Zjechalismy na parking, kazdy sie porozkladal w samochodzie swoim iiiiiiiiiii.... przestalo mi sie chciec spac

pokrecilem sie no kurde nie zasne... Minela godzinka obudzilem ich i jedziemy dalej. Do Krakowa jakos sie doczolgalismy, ale z drogi Krakow - Rzeszow pamietam tylko urywki. Jechalem jak w jakism transie, wyprzedzalem juz tylko wolne TIRy i nic wiecej. Kolega ktory jechal za mna twierdzi ze jednego TIRa wyprzedzalem jakies 2-3 minuty, znowu krotkie postoje, przewietrzenie sie ale to pomaga tylko na pare minut, za chwile znowu wraca sen... Dojechalismy do tego Rzeszowa, do domu zostalo nam 60 km ale ze studiowalismy w Rzeszowie i mielismy tam mieszkanie zapadla jednoglosna decyzja o zatrzymaniu sie i zrobieniu dluzszej drzemki. Mielismy tylko 2 h pospac. Spalismy 9 h nieprzytomni, dzwonil kazdego budzik w komorce i nikt zadnego nie slyszal. Zrobilismy ponad 2000 km i padlismy 60 km od domu, ale czulem ze juz bym nie dojechal. Czasami chyba jednak lepiej odpuscic i sie polozyc niz na sile jechac...
Moj bliski kolega wracal z Wloch sam sluzbowym samochodem, przejechal 1800 km, po drodze zatrzymywal sie na max godzine czasu, 15 km od domu przejechal kilka zakretow i spadlo mu oko na prostej drodze, zjechal na lewy pas przelecial przez kawalek trawnika, uderzyl bokiem w wielkiego pniaka po scietym drzewie (swoja droga jak mozna od razu pniakow nie powyrywac po scieciu drzewa!!!!), samochod obrocilo i polecial w gleboki row z krzakami. Lezal w samochodzie polprzytomny przez 1h dopoki nie zaczelo sie robic widno i w koncu ktos zobaczyl lezacy w rowie kawalek od drogi samochod i wezwal pomoc. Mowi ze widzial jak przejezdzaja samochody bo widzial swiatla ale nikt sie nie zatrzymywal a on nie mogl sie ruszyc. Mial dosyc czarne mysli... Nic mi sie nie stalo na szczescie, dobrze ze nie mial wiekszego urazu bo by sie napewno wykrawawil zanim ktos by go znalazl. Doslownie kilka kilometrow od domu skosowal rocznego passata kombi. Kolo zapasowe ktore jechali na swoim miejscu pod wykladzina znalezlismy 30 metrow dalej od samochodu (pewnie wylecialo przez tylnia szybe). Z samochodu nie zostalo za wiele. Straszny widok.
Ale walnalem wypracowanie
Pozdrawiam