To ja wam opiszę swoją historię, może was urzeknie

Jadę sobie w godzinach porannych po wiochach za Rzeszowem, gdzie zaczynają się już trochę wyższe górki. Drogi mocno zaśnieżone, naglę muszę się zatrzymać, bo w poprzek drogi stoi wóz strażacki, a uprzejmy strażak informuje mnie o objeździe, bo dalej auto wpadło pod pług

No to odbijam w lewo i sunę objazdem. Jadę wąską, ośnieżoną drogą jakiś kilometr, dwa, a tam korek

Okazało się, że jakiś cymbał wyjeżdżając pod górkę zatrzymał się i już dalej nie pojechał, więc wszystkie samochody za nim musiały cofać na sam dół

Większość zrezygnowała z postoju i postanowiła wrócić do skrzyżowania gdzie stał wóz strażacki. Więc wszyscy się pchają, droga wąziutka, kobieta zawadziła mi o lewe lusterko, normalnie załamka! Już się we mnie gotowało... W końcu towarzystwo się porozjeżdżało i na polu bitwy zostałem już tylko ja, VW Transporter 4x4 i Vectra B. Pytam gościa z Vectry czy atakuje górkę? A on, że pewnie wyjedzie bez problemu. No to przecież nie mogę być gorszy

(O Transporterze 4x4 nawet nie wspominam, bo dla niego problem stanowił jedynie korek przed wzniesieniem). Jest tam ze 200m jazdy pod górę, rozpędu niema jak nabrać, bo wzniesienie zaczyna się zaraz za ciasnym zakrętem, więc ASC OFF i od razu za zakrętem z "jedynki" ogień mniej-więcej na pół gazu, zmiana na 2, koła buksują non-stop, a tu jeszcze w zakręt trzeba wejść przed szczytem... Wtedy już straciłem impet, ale mimo to wyczołgałem się na tą górkę, podczas gdy większość aut pojechała szukać drugiego objazdu
