 |
Zacna persona forum |
 |
Wiek: 35 Posty: 1149 Lokalizacja: KCH Moje BMW: E36 Coupe Kod silnika: M52B20
|
Również widziałem reklamę i zapowiada się ciekawie  Znalazłem recenzję Czułem, że tak będzie. W recenzjach "Kreta" krytycy na wszystkie możliwe sposoby odmieniają słowo "lustracja", ale zdają się nie zauważać najważniejszego wątku w filmie: trudnej miłości ojca do syna oraz pytania o to, jak wiele jest się w stanie poświęcić dla rodziny. Potem muszę czytać, że reżysera zgubiły zdrowy rozsądek i polityczna powściągliwość (cytuję za tekstem z miesięcznika "Film"). Przepraszam bardzo, ale artysta nie jest liderem partii i wcale nie musi wbiegać z kamerą na barykady.
Rafael Lewandowski nie ma natury mąciciela. Ubeckie teczki otwiera nie po to, by rozdawać ciosy na lewo i prawo, lecz by przyjrzeć się ludziom, których nazwiska znajdują się w owych teczkach. Zygmunt (zasłużona nagroda w Gdyni dla Mariana Dziędziela) stanął w latach 80. na czele górniczej demonstracji przeciwko komunistom. Doszło wówczas do zamieszek, w wyniku których zginęło kilku protestujących. Trzy dekady później dziennikarzom udaje się dotrzeć do dokumentów świadczących o tym, że w trakcie strajku Zygmunt współpracował z esbecją. Na pierwszych stronach gazet heros opozycji zostaje przemianowany na zdrajcę. Jego syna (Szyc) trapi wątpliwość: czy jakaś nieprzyjazna dusza odwaliła krecią robotę, czy też może ojciec naprawdę sprzedał się reżimowi?
Lewandowski zaczynał karierę jako dokumentalista i kilka pozytywnych nawyków pozostało mu z tego okresu. Po pierwsze, przedkłada cierpliwą obserwację nad nagłe skoki napięcia. Pozwala widzom zaznajomić się z bohaterami, poznać ich marzenia, motywacje, przyzwyczajenia, zalety i wady. Kamera jest niemalże cały czas "przylepiona" do twarzy. Dlatego, gdy karty zostaną wyłożone na stół, dużo trudniej będzie kogoś potępić. Po drugie, reżyser przykłada ogromną wagę do dialogów. Już dawno w polskim kinie nie słyszałem, by brzmiały one tak naturalnie, melodyjnie. Gdy obiektyw kamery wślizguje się do kuchni, by zarejestrować wspólny posiłek, odnosi się wrażenie, jakby właśnie weszło się w czyjś mikroświat, utkany z serii drobniutkich gestów i spojrzeń. Tutaj rodzina jest rodziną, a nie zbiórką aktorów klepiących tekst ze scenariusza. Podobnego wrażenia doświadczam, oglądając filmy Mike'a Leigh'a. A to już światowa ekstraliga.
Był miód, pora na łyżkę dziegciu. W filmie zawodzą na całej linii postaci kobiece, które (jak przystało na naszą kinematografię) mają siedzieć cicho przy garach i wychowywać dzieci. Dla przykładu: ojciec synowej Zygmunta, Ewy, był jedną z ofiar zamieszek. Można by się więc spodziewać, że po wysłuchaniu dziennikarskich rewelacji dziewczyna będzie miała parę trudnych pytań do teścia. Jednak w "Krecie" one nie padają. Ewa bardzo niemrawo jedynie sugeruje mężowi, że może nadszedł czas, by wyprowadzić się z mieszkania jego papy. Lewandowski mógł też nie iść w stereotyp i nie demonizować przesadnie "złego" ubeka. Dość wspomnieć, że gdy grający go Wojciech Pszoniak wspina się w jednej ze scen po ciemku po schodach kamienicy, przypomina raczej Nosferatu, a nie zmęczonego starca.
Żeby jednak nie było, że minusy przesłaniają plusy: na "Kreta" naprawdę warto się wybrać. To jeden z najbardziej dojrzałych debiutów ostatnich lat. Czyżby kolejny polski film mocno przereklamowany 
_________________
|
|